Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 23.05.2013 | Komentarze 0
Start w Złotym Stoku miałem w planach od dawien dawna. Zaryzykuję stwierdzenie, że od 2011. O dystansie mega myślałem nawet dłużej. W końcu się udało – obie rzeczy naraz, a nawet trzy – Góry Złote jako miejscówka, MTB Marathon jako cykl zawodów i dystans MEGA! Jak tak dalej pójdzie z tymi planami i celami to w grudniu będę nurkować w meksykańskich Cenote.
Po sobotnim Jel-Carze musiałem nieco naprostować tarcze, założyłem też dętki Geaxa. Rano szybkie pakowanie i jazda do Złotego Stoku. Na miejscu spora kolejka do biura, stałem ponad godzinę po odbiór opłaconego wcześniej numeru. Podobno do 8:00 nie było prawie nikogo. No cóż… kto wcześnie wstaje, ten chodzi niewyspany… Trafił mi się numer 1701, całkiem fajny. Do mocowania numerków są zipy, a nie jakieś sznureczki, na plus! Do kieszeni włożyłem trzy żele w tubkach i jeden w woreczku, który dostałem tydzień temu jako gratis. Po złożeniu roweru pojeździłem trochę, żeby wyregulować siodełko, a następnie ustawiłem się w sektorze. pomyślałem, że warto by obniżyć nieco ciśnienie w oponach. Odkręciłem nakrętkę wentyla w przednim kole, nacisnąłem lekko zaworek. Puściłem, ale nadal słyszę głośne SSSSSSSS. -Tylko nie to – myślę, w międzyczasie nerwowo nakładam ślinę na palce i wkładam paznokieć w wentyl. Nie czuję igły – weszła za głęboko. Używam wypukłej zakrętki wentyla, jednocześnie analizując, czy wystarczy mi czasu na zmianę dętki. Wentyl odpuszcza. W ślinie nie widać ani jednego pęcherzyka powietrza. Uff. Start opóźnia się o jakieś 10 minut. Zdążyłbym. Opóźnienie wykorzystuję na zebranie informacji o tym, co może mnie czekać. Zapowiada się fajnie. Odliczanie i start.
Chciałbym opisać całą trasę, ale to, co zapamiętałem jest mocno niechronologiczne. Chyba miałem lepsze rzeczy do roboty, niż zapisywanie każdego zakrętu i kamienia. Najpierw 8 km podjazdu. Szło mi bardzo dobrze – wreszcie tętno nie szaleje i mogę je trzymać w zakresie 180-185. Po podjeździe pierwszy zjazd – stawka była jeszcze zbita, przez co niektórzy się zatrzymywali i trzeba było ich omijać. Szkoda, bo był bardzo przyjemny. Fajny był jeszcze moment z jazdą po korzeniach i kamieniach wzdłuż jakiegoś strumienia, a później przejazd przez tę rzeczkę. Bufet, biorę napój, zjadam żel i ciastko. Podjazd na Borówkową najpierw prowadził leśnymi drogami, później zamienił się w stromą ścieżkę. Dałem radę :) Zjazd po kamieniach i korzeniach. Super! Pełen ogień w dół! Chociaż po paru kilometrach takiego czegoś moje ręce miały już dość. Trzeci bufet – zjadam pomarańczę, uzupełniam bidon. Zostaje ostatni podjazd. Na początku starałem się podjeżdżać, ale skurcze w nogach wygrały i musiałem trochę odpuścić. Zjazd do mety to głównie szuter, z wplecioną jedną ciekawszą ścieżką.
Podsumowując. Start udany. Świetna pogoda, świetna trasa. Sprzęt jak zwykle niezawodny. Ani razu nie zabrakło mi trakcji, Saguaro to świetne opony na takie warunki. Bufety dobrze zaopatrzone. NA mecie bufet z makaronem – do wyboru z serem i wiśniami albo z sosem bolońskim. Wybrałem z serem. Dwa razy musiałem zsiadać z roweru na zjazdach – raz bo ktoś się zatrzymał przede mną, a drugi raz przy przechodzeniu przez rzeczkę, kamienia były za duże i za śliskie :D. Pod górę też jest już całkiem ok., w porównaniu do Piechowic albo innych wyjazdów w góry. Dziwne, bo zimą jeździłem tylko na trenażerze, a wiosną w sumie tylko w weekendy. Nie ważne. Nigdy więcej mini, tam można być zadowolonym tylko z wyniku ;)
73/94 w M2 225/393 OPEN MEGA Tylko nie wiem dlaczego, ale od niedzieli spadłem o trzy miejsca w klasyfikacji :/
Poszedłem sobie "skoro świt", po dziewiątej, na rower. Chyba już ze dwa miesiące nie jeździłem szosówką, ale stwierdziłem, że skoro cały weekend padało, to nie ma sensu czyścić i składać górala, żeby go znowu ubłocić :D. Wyszedł z tego trochę taki powyścigowy rozjazd. Nawet nalałem sobie 2/3 bidonu picia, a połowę z tego wypiłem po powrocie do domu.
Najfajniejszy odcinek szosy był koło Mauzoleum feldmarszalka von Blüchera, jest tam takie jakby pół-rondo okrążające grobowiec. Po mocnym depnięciu na pedały, można się ładnie złożyć w zakręcie ;). Sam zabytek lepiej się prezentuje w maju, gdy są liście, niż jak go widziałem ostatnio w marcu. Dalej, przez Krobielowice, też jest ładny dywanik, a do tego akurat tam był wiatr w plecy...
Sobota, 11 maja 2013 · dodano: 12.05.2013 | Komentarze 0
Wstałem o szóstej, zjadłem PRO-jogurt z płatkami owsianymi, ziarnami, orzechami i suszonymi owocami. Ogarnąłem radar i prognozę. Co ciekawe, w Jeleniej Górze miała być lepsza pogoda niż we Wrocławiu. Podjęliśmy decyzję o wyjeździe, rozkręciłem rower i zapakowałem go do bagażnika. Na miejscu byliśmy około 10. Do biura zawodów nie było kolejki, zapisałem się i odebrałem pakiet startowy.
W pakiecie był żel Enervit o smaku coli, baton Enervit, próbka płynu do płukania NIKWAX, ulotka Train With Watts no i oczywiście numer na kierownicę – 467. Mama zauważyła, że kiedyś miałem podobny – na BM Wrocław ’11 jechałem z 461, dobry znak?
Spotkałem jeszcze Rafała z WFu, i jego towarzysza podróży, następnie zameldowałem się u prowadzącego :>. Około 11: 30 ruszyliśmy objechać trasę, przez to, że byłem bardzo ambitny i chciałem przejechać każdą przeszkodę, trochę brakło nam czasu. Objechaliśmy tylko połowę pętli. Będzie ciekawiej, pomyślałem. O 12 zaczęła się jazda na czas mężczyzn, zawodnicy robili jedno okrążenie, które decydowało o jutrzejszej kolejności startów na Akademickich Mistrzostwach Polski. W oczekiwaniu na Jel-Car MTB oglądałem kwalifikacje, robiłem zdjęcia, oglądałem stoisko Shimano. Pod koniec słońce zaszło całkiem za chmury i zaczął padać deszcz. Na tyle mocno, że schowałem się w samochodzie. Do 15 trasa była już ładnie rozjeżdżona, a do tego jechałem w większym błocie niż Marek Konwa, no po prostu nie było szans, żebym pobił jego 12 minut…
Okazało się, że jestem tam najmłodszy i powinienem właśnie siedzieć i uczyć się do matury. Startowaliśmy bez odstępów, pierwsze parędziesiąt metrów jechaliśmy w zwartej grupie. Dopiero pierwszy błotnisty podjazd rozciągnął stawkę. Dalej na rozwidleniu wybrałem ścieżkę ze zjazdem po schodkach, dzięki czemu wyprzedziłem ze dwie osoby. Dojechałem do ścianki, która na zdjęciach w ogóle nie wygląda na stromą. Za pałacem zaczęła się według mnie najciekawsza część – ogólnie jazda po głazach. Bloki zalepiły mi się błotem, miałem problemy z wpinaniem. Na jednym dropie noga ześlizgnęła mi się z pedała, przez co zaliczyłem lądowanie kulami na nosie siodełka D: Później było to, czego nie zdążyłem objechać na treningu, jakieś błotne rynny i uskoki między skałami, w większości się ześlizgiwałem, wstyd ;). Jakoś doturlałem się do bardzo ładnie położonej strefy bufetu – z widokiem na Jelenią Górę. Znowu ścianka, z rękami już było ciężko. Znowu głazy, trochę się nakręciłem, a do tego miałem zaparowane okulary i nie do końca widziałem, co zjeżdżam. Chyba mniej prowadziłem, niż na poprzednim okrążeniu. Następnym razem jadę z opaską na oczach. Kawałeczek asfaltu i dosyć stromy podjazd, który podjechałem tylko i wyłącznie dzięki dopingowi mamy. Gdzieś koło pałacu dostałem dubla, ale i tak byłem zadowolony, że przynajmniej półtora okrążenia zrobiłem. Na tej drugiej części znowu sporo sprowadzałem, bufet i meta.
W kategorii U-23 byłem czwarty z czasem 1:01. Teraz wszyscy mi będą mówić, że czwarte miejsce to najgorsze, bo niewiele do podium zabrakło. Nooo, niewiele, gdybym pojechał 20 minut szybciej :D. Ale ostatni też nie byłem, w U-23 było sześciu zawodników.
Świetnie się bawiłem, pomimo błota, za którym nie przepadam. Dawno się też tak nie ujechałem. Trasa ciekawa, dobrze oznakowana, wszędzie byli sędziowie. Jakbym miał się doszukiwać czegoś na minus, to nie było myjki. Ze strat w sprzęcie, tylko rower do czyszczenia i lekko wygięta tarcza hamulcowa. Już nie mogę się doczekać Złotego Stoku za tydzień.
Wtorek, 7 maja 2013 · dodano: 10.05.2013 | Komentarze 3
Znowu to samo. Znowu dodaję wpis z opóźnieniem. To nie jest dobre, ani dla mnie, ani dla czytelników tego bloga - ile można czytać suchych notatek z treningów? Przejechałem 45 km w czasie 2h 42'. Średnie tętno wynosiło 156, w porywach doszło do 192 uderzeń na minutę. Pogoda była ładna. Nie mam pojęcia, w ilu procentach wykonałem plan treningowy - wypadłem z niego już bardzo dawno temu, chyba pod koniec stycznia.
Ostrzegam, to zabrzmi dziwnie, ale chyba tylko rower daje mi możliwość bycia sam na sam ze swoimi myślami. Niesamowicie mnie to odpręża. Doceniam każdy fraktalny rozbryzg wody padający na moją skórę. Każdy wdech ciepłego powietrza. Czuję się uniesiony, gdy moje Saguaro wgryzają się w ścieżkę pokrytą świeżo opadłymi, mocno pachnącymi, płatkami dzikich jabłoni. Delikatny zapach bzu, przypomina zapach morza. Gdy podjedzie się bliżej, staje się mocny, aż nie do wytrzymania. Jadę i słucham myślotoku, to jak sen - jest tworzony przeze mnie, a i tak nie wiadomo, co będzie dalej. Nie sposób zapamiętać każdego docierającego bodźca, ale zawsze zostają po nich ślady, które pozwolą przetrwać długie zimowe miesiące. Będą przynosić uśmiech, zapełniać pustkę. To dlatego, moje serce zaczyna bić mocniej, gdy tylko pomyślę o cudach, jakie kryje Las Mrozowski.
Jest niesamowity. Za każdym razem, gdy pomyślę, że poznałem go w całości, on zmienia się, pokazuje niezbadane zakątki. Integruje się ze mną, uzależnia i nie chce wypuścić.
Od zawsze szukałem ciekawych ścieżek w okolicy. Patrzyłem w stronę Ślęży, patrzyłem na Wzgórza Trzebnickie> Jak to często bywa, nie to, czego chcemy, ale dokładnie to czego potrzebujemy, jest całkiem blisko nas. Ale zawsze wiatr wiał w złą stronę, światła inaczej się układały, powietrze powoli uciekało z dętki, zmrok gnał do domu. Tragedią jest, że można w całym swoim życiu nie natrafić na takie miejsce, ale jeszcze większą jest je znaleźć i stracić.
Piątek, 26 kwietnia 2013 · dodano: 26.04.2013 | Komentarze 0
W południe było już bardzo ciepło, ale wcześniej nie mogłem wyjść na rower. Zabrałem ze sobą cały bidon izotoniku i batona. W lesie sucho, nawet błota na zakręcie nie ma. Później pojechałem do Mrozowa, ścieżką przez rowy do pałacu na wodzie.
Bardzo lubię te rowy, zwłaszcza pierwszy i drugi. Nawet jakiegoś drapieżnego ptaka widziałem. Za pałacem wjechałem w las i pokręciłem się tam trochę, żeby zobaczyć, co się pozmieniało. Zrobiłem cztery kółka po wąwozie koło cmentarza. Lubię tamten zjazd, to jest bardzo fajny zjazd. Są tam dwa fajny dropy, jak się puści hamulce to jest miodnie. Bawiłem się aż tak dobrze, że zacząłem się zastanawiać, czy to legalne ;)
W końcu podobno wszystko co sprawia przyjemność powoduje raka, tuczy, albo jest nielegalne :D
Po wąwozie czas na urwisko. Tam to już w ogóle cuda, szkoda, tylko, że takie zarośnięte te ścieżki i miejscami leżą jeżyny z kolcami. Polecam! I zapraszam do przecierania szlaków!
Tutaj ścieżka jest centralnie na środku (tak jakby pionowa linia), zaczyna się niepozornie, a kończy się fajnie. Tylko wyjeżdża się na jakimś podwórku.
Na agrafkę już nie pojechałem, bo to by było już przedawkowanie :D. Powrót przez pola, nic ciekawego. Na Głównej wypiłem ostatni łyk picia. Pomyśleć, że kiedyś w ogóle nie zabierałem nic ze sobą...
Używam obecnie czerwonego FL, nawet pęd powietrza go wypłukuje i po 15 km napęd już hałasuje.
Niedziela, 21 kwietnia 2013 · dodano: 25.04.2013 | Komentarze 0
Po wczorajszej prawie setce wypadało się rozjechać, więc wybrałem się z mamą i bratem na wycieczkę. Najpierw przez uprawy leśne do Lasu Mokrzańskiego. Odwiedziliśmy Lisie jamy i taką łysą górkę (nie ma nazwy), a za nią znalazłem fajną ścieżkę.
Później pojechaliśmy do Lasu Mrozowskiego na Starą Cegielnię. Tam spotkaliśmy jeszcze jakiegoś innego rowerzystę, który ćwiczył zjazdy. Co ciekawe, powiedział, że ten na którym w poprzedniej relacji zaliczyłem wywrotkę jest jednym z trzech i nie ma go być na maratonie. Na trasie ma być jakiś łatwiejszy. Dzisiaj szło mi lepiej, jednak co wypoczęty człowiek, to wypoczęty człowiek. Za pierwszym razem się zaciąłem, ale za drugim już judało mi się skręcić w lewo i trafić w ścieżkę. Za trzecim albo czwartym trochę mnie poniosło i chciałem zjechać cały. Tak to wyglądało:
jest w hd, jakby co
W drodze powrotnej mieliśmy zahaczyć o pałac w Wojnowicach, ale się rozmyśliliśmy i wróciliśmy przez uprawy do domu. Bardzo dziękuję wszystkim kamerzystom :)
Sobota, 20 kwietnia 2013 · dodano: 21.04.2013 | Komentarze 6
Wreszcie nie miałem daleko na miejsce zbiórki, na parking pod Orbitą dotarłem w 10 minut. Dzisiaj było chłodniej niż wczoraj, chwilę nawet kropił deszcz. Wydawało mi się, że przyjechało mniej osób zapisanych do grupy niż na pierwszym wyjeździe ;).
WF zaczęliśmy od jazdy po Lesie Pilczyckim, spotkaliśmy paintballowców. Sam lasek mam pod samym nosem, ale ostatni raz byłem tam we wrześniu i to na pieszo, z aparatem.
Pod Mostem Rędzińskim nie ma już tego pożerającego koła błota, może poprawili jakąś meliorację czy coś.
Dalej Królewiecką na Marszowice i do lasu. W lesie nic ciekawego, po przejechaniu szosy na Brzezinę trochę wyrwałem do przodu to mi się udało dwie sarny zobaczyć :). Później wjechaliśmy do Lasu Mrozowskiego, natrafiliśmy na wycinkę, musieliśmy się przedzierać przez chaszcze i jeżyny. Później trochę pól, łąk, bagienek, piasku. Górki w Lesie Miękinia. Po wyjeździe z lasu musiałem zmienić dętkę, bo mi gdzieś chyba jakiś kolec przebił i bardzo powoli schodziło powietrze.
Rok temu, na oficjalnym objeździe też przebiłem tam dętkę i musiałem wracać do Wrocławia szosą. A były to kilogramowe Kellysy Grippeny... Mam strasznego pecha do tych okolic. Gdy przekraczam linię Białków-Łąkoszyce, to czuję się, jakbym zbliżał się do jakiegoś jądra ciemności. I jeszcze ta wyciskająca soki z człowieka nawierzchnia - ni to błoto, ni to trawa i tak się jedzie po płaskim, mieląc jednostajnie pedały na jakimś wolnym przełożeniu. Mijając takie same trawy, takie same cieniutkie drzewa, wciąż te same widoki na horyzoncie.
Dojechaliśmy do Wojnowic, przejechaliśmy przez rowy koło pałacu. Do samego pałacu nie wjeżdżaliśmy, szkoda. W Lesie Mrozowskim było trochę ciężko, drwale zwinęli ścieżki, miałem nawet przez to problem ze zorientowaniem się.
W międzyczasie sklep w Brzezinie i asfaltowy podjazd.
Pojechaliśmy na nowy gwóźdź programu na maratonie. Za pierwszym razem coś próbowałem sprowadzać, później zrezygnowałem i chciałem wrócić na górę. Śliska glina nie ułatwiała mi tego zadania, pomimo zapierania się rowerem i tak musiałem ostrożnie stawiać stopy. Parę razy zsunąłem się ale w końcu udało mi się wdrapać.
Drugie podejście było ciekawsze. Zjechałem początek, na zakręcie nie wycelowałem w ścieżkę. Żeby uchronić się od przywalenia główką ramy w drzewo złapałem się mniejszego drzewa obok. Normalnie bym zahamował, ale tyłek miałem już na kole, a a przednie się blokowało. Dobrze, że nie ubrałem odzieży termo na nogi, o bym teraz ie miał kalesonów :>. W sumie mam tylko jakieś głębsze zadrapanie na kostce, lekkie otarcia od jeżyn na nogach i siniaka na udzie. W sumie dawno się nie wyglebiłem, więc nawet mi się podobało. raz na jakiś czas można :D.
Później pojechaliśmy na agrafkę, jeszcze ktoś przebił dętkę, więc zjadłem sobie trzeciego batona.
Później polami do Lasu Mokrzańskiego. Na Wiśniowej też ścinka, musieliśmy zrezygnować z podjazdów. Już na Osiedlu Malowniczym Krzyśkowi poszła dętka, więc zostałem z nim i Michałem i dobrze zrobiłem, bo poratowałem pompką. Michał miał jakąś taką z wężykiem, co przy odkręcaniu jej, odkręcał się także rdzeń wentyla Presty. Później pojechaliśmy przez Marszowice, Główną, Królewiecką, pod stadionem. Na Lotniczej się oddzieliłem i wróciłem do domu. Na Głównej widzieliśmy wypadek, okazało się, że jedna kierowca miała dwa promile alkoholu we krwi i wjechała czołowo w samochód na drugim pasie. Nawet jak się jedzie przepisowo, to można mieć pecha.
Co do samej trasy, to już się nie dziwię, że wycięli z mini ten kawałek obok Brzeziny, nawet zejść jest tam ciężko. Mini stało się w ten sposób wyjątkowo nudne - same leśne dukty i długość 20 km. Teraz tu już jeżeli jechać, to tylko na mega. Na ten zjazd po wyrobisku gliny muszę się wybrać i go troszkę lepiej ogarnąć ;)
Piątek, 19 kwietnia 2013 · dodano: 21.04.2013 | Komentarze 0
Cały ostatni tydzień był bardzo ciepły, niestety musiałem go spędzić w szkole. Wczoraj było nawet ponad 20*C. Dzisiaj z rana padał deszcz, gdy wróciłem do domu to z nudów zmieniłem opony na nowe zwijane Geaxy Saguaro 26x2.0, a gdy tylko się przejaśniło szybko się ubrałem i wyszedłem na rower. Jak ja już dawno nie jeździłem w krótkich spodenkach :D
Nawet nie zrobiłem sobie jakiejś krótkiej rozgrzewki, tylko od razu przetoczyłem się dosłownie jak burza przez single nad Stawem Pilczyckim. Różnica względem Schwalbe SS bardzo na plus, lepszą przyczepność czuć nawet na suchym. Takiego flow na tych ścieżkach też dawno ie miałem, wykres na stravie pokazuje prędkość rzędu 30 km/h, całkiem nieźle :D
Później standardowo do lasu, przez las, przez stadninę, później koło cmentarza w Mrozowie. Strasznie lubię tę dróżkę biegnącą pod jego płotem, zawsze jest z niej ładny widok na Las Miękinia i dwa najwyższe jego szczyty. Dodatkowo po tej "dolince" zaczynał snuć się dym i mgła, prawie jak w górach ;).
Dalej do pałacu na wodzie, powrót polami. Na Głównej usłyszałem, że coś mi łańcuch obciera. Okazało się, że urwałem śrubkę od blatu korby. Dokręciłem pozostałe torxem, a w domu zrobiłem przeszczep śrubek z szosówki. Będę musiał w poniedziałek podjechać do rowerowego.