Poszedłem sobie "skoro świt", po dziewiątej, na rower. Chyba już ze dwa miesiące nie jeździłem szosówką, ale stwierdziłem, że skoro cały weekend padało, to nie ma sensu czyścić i składać górala, żeby go znowu ubłocić :D. Wyszedł z tego trochę taki powyścigowy rozjazd. Nawet nalałem sobie 2/3 bidonu picia, a połowę z tego wypiłem po powrocie do domu.
Najfajniejszy odcinek szosy był koło Mauzoleum feldmarszalka von Blüchera, jest tam takie jakby pół-rondo okrążające grobowiec. Po mocnym depnięciu na pedały, można się ładnie złożyć w zakręcie ;). Sam zabytek lepiej się prezentuje w maju, gdy są liście, niż jak go widziałem ostatnio w marcu. Dalej, przez Krobielowice, też jest ładny dywanik, a do tego akurat tam był wiatr w plecy...